KLUB ZASTAVA

 

(NIE) MOJA ZASTAVA 1100P

 

W

szystko zaczęło się w czwartek, 2 grudnia 2001. Jak co czwartek byłem na praktykach zakładzie samochodowym, gdzie robiłem to i owo. Oczywiście niewiele z tego dnia pamiętam, bo dzień po sylwestrze zwykle to do siebie ma. W pewnej chwili lakiernik zawołał mnie słowami „Bartek, zobacz, co to za wóz przyjechał, toć to Zastava!”. Nie zbytnio wiedziałem, o co mu chodzi..… Zobaczyłem żółtą Zastavę podjeżdżającą pod salon. Wysiadł z niej jakiś dziadek, wziął laskę i pośpieszył w kierunku

warsztatu. Nie przepuściłem okazji, by po raz pierwszy w moim dotychczasowym życiu zobaczyć z bliska sprawną i jeżdżącą Zośkę. Długo dziadziuś szukał kogoś, kto by się nim zainteresował. Wreszcie podszedłem do niego i zapytałem, o co chodzi? „Paliwo mi leci z baku” – odrzekł i zaczął mi to pokazywać. „Sąsiedzi mnie rano powiadomili, że coś mi z samochodu cieknie. Jeszcze ktoś rzuciłby papierosa i mogłoby dojść do tragedii, bo bak jest w połowie pełen. Zatkałem to szmatą, ale tak nie można jeździć”. Schyliłem się, wyciągnąłem szmatę i szybko postawiłem trafną diagnozę – „Wąż pękł. Teraz niestety nic nie poradzę, bo wszystkie stanowiska są zajęte. Ma pan chwilę czasu? – zapytałem. Tak – odrzekł pewnie staruszek. W takim razie proszę do środka, usiądzie pan sobie, ktoś zrobi panu coś do picia, a jak tylko się coś zwolni wprowadzę autko i opanuje sytuację. Zaprowadzę pana do środka – powiedziałem, bo widziałem, że nie dość, że ledwie się trzyma na nogach to jeszcze było tak ślisko, że nawet sprawny młody człowiek miał problemy z utrzymaniem się. Odprowadziłem go i poszedłem doczytać gazetę. Jak tylko stanowisko się zwolniło wprowadzili auto na tzw. łapy, podstawiliśmy je pod samochód ostrożnie próbowałem go unieść. Szybko zrezygnowaliśmy z łap, bo autko nie miało podwozia w tak dobrym stanie, by brać je na łapy. Przepchaliśmy Zastavkę na kanał i to było to! Kierownik warsztatu potwierdził moją diagnozę i nakazał zamówić nowy wąż. Oczywiście ze sprowadzeniem oryginalnego węża były problemy, więc zastąpiono go innym. Dziadek mówił, że to jego ostatnia naprawa i niedługo sprzedaje auto. Nic mi to nie robiło. Rozebrałem tył, by dostać się do uszkodzonej części, trochę go jeszcze dobiłem śrubokrętem i spuściłem paliwo. Zdjąłem „gnoja”, a bak zatkałem szmatą i wypchnęliśmy samochód na plac przed salonem, bo sprowadzenie węża miało potrwać do 15 dni. Tydzień później, w piątek dostaliśmy ten wąż i od razu wziąłem się za wymianę. Gdy skończyłem to postanowiłem zrobić jazdę próbną. Wlałem powrotem paliwo, podłączyłem akumulator i ku mojemu zdziwieniu auto odpaliło beż kłopotu! Ruszyłem w trasę, ale zanim opuściłem teren zakładu przypomniało mi się, że dziadek nie zostawił papierów, więc z jazdy nici… Poszalałem sobie trochę za sklepem i przed salonem. Nawet ładnie chodziła. Kiedy już się wyszalałem odstawiłem autko na miejsce i poszedłem dalej czytać gazetę. Następnego dnia, z samego rana poszedłem uruchomić ją przed odbiorem (i sobie jeszcze poszaleć). Nic z tego. Raz, że zamarzły wszystkie zamki i musiałem wchodzić przez bagażnik, to jeszcze nie chciała zapalić. Dwukrotnie rozładowałem akumulator, a ona jakby miała zły dzień – nie chciała ruszyć. Chwilami jakby coś załapała, ale nie mogła się rozkręcić. Zdenerwowałem się. Szef kazał wypchnąć ją za warsztat, mówił, że „ten samochód tu nie pasuje”. Dobrze wiem, co miał na myśli. I tak Zastawka stoi za warsztatem i czeka aż ją ktoś uruchomi.

 

Tekst: Bartek


Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie materiałów znajdujących się w tym serwisie bez zgody autora jest zabronione.

Serwis najlepiej oglądać przy użyciu przeglądarki Internet Explorer 6.0 lub lepszej.

Serwis istnieje od 15 września 2000 roku.

Korzystamy ze standardu ISO-8859-2.